Aqua, Petrolatum, Glycerin, Isopropyl Palmitate, Glycol Stearate, Stearic Acid, Palmitic Acid, Dimethicone, Theobroma Cacao Seed Butter, Butyrospermum Parkii Butter, Dihydroxypropyltrimonium Chloride, Hydroxyethyl Urea, Maltodextrin, Isopropyl Myristate, Glyceryl Stearate, Stearamide AMP, Cetyl Alcohol, Triethanolamine, Magnesium Aluminum Silicate, Carbomer, Disodium EDTA, Pentasodium Pentetate, Parfum, Methylparaben, Phenoxyethanol, Propylparaben, Caramel, Benzyl Alcohol, Benzyl Beznoate, Butylphenyl Methylpropional, Coumarin, Hexyl Cinnamal, Hydroxycitronellal, Limonene, Linalool, CI 77891.
▼
niedziela, 29 listopada 2015
[RECENZJA] BATISTE Dry Shampoo Tropical
Witajcie!
Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją produktu który bardzo chciałam mieć. Był on bardzo szeroko i pozytywnie komentowany na wielu blogach i vlogach dlatego również chciałam go przetestować. Niestety w sklepach wiecznie był on wyprzedany. Dlatego przed nim zużyłam 2 inne wersje i byłam z nich bardzo zadowolona.
Dlatego niezmiernie się ucieszyłam, gdy na promocji w Biedronce, za 10zł , ukazał mi się on.
BATISTE DRY SHAMPOO Batiste Tropcal przywodzi na myśl żar tropików, gorący piasek pod stopam ii wakacyjny luz.
Ten egzotyczny zapach łączący nuty kokosa, melona, banana i brzoskwini z ciepłą wanilią oraz drzewem sandałowym przenosi nas wprost na karaibskie plaże
Pojemność 200 ml.
Sposób użycia:
Wstrząsamy butelką i z odległości około 30 centymetrów rozpylamy odrobinę suchego szamponu u nasady włosów, wmasowujemy go we włosy, następnie je rozczesujemy układamy jak zwykle. Ważne by nie trzymać butelki zbyt blisko głowy, bo wtedy szampon nie rozpyla się równomiernie i być może będzie konieczność wyczesania białych śladów.
Suchy szampon to u mnie produkt, który używam tylko w ekstremalnych przypadkach. Czasami stoi niemalże tygodniami nieużywany. Nie mam problemów z przetłuszczającymi się włosami. Używam go głównie latem , gdy skóra głowy się bardziej poci. Lub w wyjątkowych sytuacjach, gdy nie mam czasu umyć głowy lub gdy nałożę zbyt dużo olejku lub maski na włosy i rano budzę się z przyklapem, a nie mam czasu na mycie głowy. Mam geste, grube i ciężkie włosy więc uwierzcie mi że nie trudno o taki efekt na mojej głowie. Miedzy innymi dlatego nie noszę włosów dłuższych niż do ramion.
Ale wracając do naszego bohatera. Miałam już wcześniej wersję XXL Volume, która bardzo przypadła mi do gustu, mało bieliła , a poza tym była z delikatną domieszką lakieru który ładnie utrzymywał włosy odbite od nasady. Potem skusiłam się na wersję dla blondynek, która nie zrobiła już na mnie aż takiego wrażenia, ale była ok. Nawet te drobinki na moich (jeszcze wtedy bardzo jasnych) blond włosach wyglądały ładnie.
Co do wersji TROPICAL to jeśli chodzi o działanie to spisuje się równie dobrze jak jej poprzednicy. Ładnie odświeża włosy i unosi je u nasady. Rzeczywiście wyglądają jak by były świeżo umyte. Oczywiście bieli włosy i trzeba go dobrze wyczesać, ale cała procedura jest szybka i trwa kilka minut. Powodem dla którego więcej tej wersji nie kupię jest OKROPNY ZAPACH tego produktu. Ja na prawdę uwiebiam Pina Coladę, kokos i tropiki. Ale tego zapachu nie potrafię znieść. Jest tak duszący i ciężki, że po kilku minutach zaczyna mnie boleć głowa. Jak na złość bardzo długo on się utrzymuje. Jeszcze w lato było to bardziej znośne , bo jeździłam do pracy na rowerze i mi ten zapach wywiewało w czasie drogi. Ale teraz czuję go cały dzień. I cały dzień się męczę...
BATISTE TROPICAL mówię stanowcze nie, ale jeśli lubicie mocny zapach tropików to czemu nie. Bo jakby nie było jego działanie jako suchego szamponu jest świetne.
Szampony Batiste możecie kupić np. w Drogeriach HEBE za ok. 15 zł.
A Wy lubicie ten zapach, czy tak jak mi nie przypadł Wam do gustu? Który Batiste jest Waszym ulubionym?
Post nie jest sponsorowany, a produkt kupiony przeze mnie.
piątek, 27 listopada 2015
[RECENZJA] VASELINE® Intensive Care Cocoa Radiant
Witajcie!
Jak już wiecie zużywanie produktów do pielęgnacji ciała nie jest moją najmocniejszą stroną. Najzwyczajniej w świecie jestem po prostu leniwa i nie balsamuję się po każdym wyjściu z wanny czy spod prysznica. Całe szczęście moja skóra jest normalna i jeśli używam żelu pod prysznic, który jej nie przesusza ( a Dove tego nie robi) to nie odczuwam silnej potrzeby używania smarowideł do ciała. Niestety mam jednak ogromną wadę, a mianowicie kupuję kosmetyki często dlatego, że mają piękny zapach. Dotyczy to głównie żeli pod prysznic, mydeł oraz niestety... balsamów.
I tak oto niestety , albo stety nie mogłam się oprzeć tej pięknej czekoladce stojącej na sklepowej pólłce. Dlatego przygarnęłam ją i szczęśliwa wróciła ze mną do domu.
VASELINE® Intensive Care Cocoa Radiant
Regenerujący balsam do ciała do pielęgnacji suchej skóry.
- Zawiera masło Shea, bogate w wit. A i E oraz masło kakaowe, znane z właściwości rozświetlających i wygładzających.
- Już po pierwszej aplikacji zapewnia głębokie nawilżenie.
- W widoczny sposób poprawia wygląd i kondycję skóry niwelując suchość, łuszczenie się i mikropęknięcia naskórka.
- Aksamitna konsystencja i zmysłowy zapach gwarantują przyjemność stosowania.
- Szybko się wchłania, nie pozostawiając na skórze tłustego filmu.
SKŁADNIKI:
Produkt otrzymujemy w standardowym opakowaniu zamykanym na klik. Na opakowaniu mamy również zaznaczone jaką intensywność nawilżania ma produkt - mój jest z tych bogatych, ale występuje wersja w sprayu, która jest lekka. Gdy powąchałam ten produkt w sklepie to po prostu przepadłam i nie było możliwości , żebym go nie wzięła mimo, że smarowideł do ciała to akurat mam bardzo dużo.
Produkt ma bardzo gęstą i treściwą konsystencję. Mogłabym go wręcz określić mianem masła. Mimo tego bardzo dobrze rozprowadza się na skórze i dosyć sprawnie w nią wchłania. Nie pozostawia na skórze jakiejś nieprzyjemnej, tłustej warstwy. Bardzo lubię naturalne masło kakaowe za jego piękny zapach oraz cudowne właściwości nawilżające, a także odżywcze. Jednak masło kakaowe musimy na początku roztopić w dłoniach, a potem bardzo długo się ono wchłania w naszą skórę. Ten balsam natomiast pachnie i nawilża niemalże identycznie, a czas jego wchłaniania jest nieporównywalnie krótszy. Cieszy mnie również to, że mogę swobodnie używać go co 2-3 dzień, a skóra utrzymuje wysoki poziom nawilżenia. Czyli coś w sam raz dla mnie! Balsam zawiera w sobie również mikroperełki wazeliny oraz masło shea, które głęboko nawilżają i odżywiają skórę. Cieszę się, że nie ma w swoim składzie parafiny, gdyż zauważyłam że odkąd jej nie stosuję moja skóra wygląda o wiele lepiej. Zniknęły np. drobne krostki, które pojawiały mi się na ramionach.
To już kolejny balsam Vaseline, który bardzo przypadł mi do gustu. Już kiedyś recenzowałam Wam Vaseline - Pure petroleum jelly + Intensive care essential healing. Cocoa Radiant nawiża równie intensywnie, ale dla mnie zdecydowanie wygrywa ze swoim bratem pięknym zapachem.
Lubicie balsamy Vaseline? Może miałyście ich lżejsze wersje - w sprayu?
Informuję, że post nie jest sponsorowany, a produkt kupiony przeze mnie.
środa, 25 listopada 2015
[RECENZJA] SKIN79 Rose Waterfull Mask
Witajcie!
od jakiegoś czasu jestem wierną fanką kosmetyków azjatyckich i powoli poznaję coraz to nowsze produkty. Azjatyckie kremy BB mnie oczarowały i wręcz nie wyobrażam sobie powrotu do drogeryjnych podkładów. Używam ich na zmianę z podkładami.
Dlatego byłam niezmiernie zaskoczona i uradowana, że udało mi się wygrać w rozdaniu u ANGEL maseczkę różaną SKIN 79. Tym bardziej mnie to ucieszyło, gdyż sama chciałam sobie ją kupić i tylko czekałam na jakąś fajną promocję.
SKIN79 Rose Waterfull Mask 75 ml. Cudownie relaksująca maska do twarzy, która podczas snu delikatnie złuszcza skórę, wybiela ją i głęboko nawilża, po to, byś rano mogła cieszyć się zdrową cerą pełną naturalnego blasku. Woda z róży damasceńskiej zapewni natychmiastowy wzrost wilgoci w skórze. Delikatne kwasy AHArozpuszczają martwe komórki naskórka, wygładzając strukturę skóry a także kontrolując wydzielanie sebum. Woda różana jest bogata w bioflawonoidy, m.in. kwercynę oraz lotne olejki eteryczne. Działa antyseptycznie, przeciwzapalnie i kojąco. Oczyszcza, poprawia napięcie skóry, nadaje jej zdrowy koloryt.
Sposób użycia: wieczorem, po oczyszczeniu twarzy i użyciu tonera nakładamy Rose Waterfull Mask. Warstwa nie może być zbyt gruba. Pozostawiamy do wchłonięcia. Rano maskę zmywamy i ponownie tonujemy skórę. Stosować dwa razy w tygodniu.
Maseczkę otrzymujemy w uroczym , przeźroczystym słoiczku z ornamentami różanymi. Słoiczek jest standardowy jak przy kremach, ale jest zaopatrzony w dodatkową szpatułkę. To bardzo ciekawe i higieniczne rozwiązanie jeśli nie chcemy w swojej masce grzebać palcami.
Pierwsze co da się wyczuć po odkręceniu słoiczka to bardzo intensywny zapach róży. Jest on bardzo podobny do zapachu olejku EVREE MAGIC ROSE więc jeśli jego zapach nie przypadł Wam do gustu to z tym również może tak być. Ja cale szczęście bardzo lubię różane zapachy i często z premedytacją wybieram kosmetyki z tym olejkiem. Inna kwestia to taka, że moja skóra lubi olej różany.
Maseczka ma żelową konsystencję, ale po nałożeniu jej na skórę staje się wodnista. Produkt jest bardzo wydajny i wystarczy niewielka ilość , aby pokryć całą twarz. To ważne, żeby nie nakładać go zbyt dużo gdyż maseczka praktycznie się nie wchłania. Pozostawia na skórze delikatny film, który należy rano zmyć. Rano po zmyciu produktu skóra jest bardzo dobrze nawilżona i niezwykle miękka. Ma się ochotę już nic więcej na nią nie nakładać. Ja jednak zawsze pod makijaż nakładam delikatny krem lub serum.
Przy regularnym używaniu maseczka ładnie odżywia i nawilża skórę. Niestety nie zauważyłam, aby jakoś mocno wpłynęła na rozjaśnienie przebarwień. W tej kwestii mam wrażenie, że lepiej sprawdza się wspomniany wcześniej olejek Evree lub maseczka nocna BIELENDA PROFFESIONALL SUPER POWER MEZO SLEEPING MASK. Niemniej jednak jestem bardzo zadowolona z jej działania nawilżającego. Buzia po niej jest rozświetlona i wygląda po prostu zdrowiej. Dlatego polecam osobom, które własnie takiego efektu oczekują.
Maseczka w cenie regularnej kosztuje 70,00 zł , a obecnie możecie ją kupić w promocyjnej cenie 59,99 zł na stronie dystrybutora SKIN79
A jakie są Wasze ulubione maseczki? Stosujecie maski całonocne? Czy raczej zmywacie je po 10-15 minutach?
Informuję, że post nie jest sponsorowany.
poniedziałek, 23 listopada 2015
[TOP3] Triki kosmetyczne
Witajcie!
Dzisiaj jak, co dwa tygodnie przychodzę do Was z postem z serii TOP. Tym razem wraz z innymi blogerkami przedstawię Wam moje triki urodowe.
1. Spryskiwanie makijażu wodą termalna lub mgiełka.
Ogólnie posiadam cerę mieszaną. Moja strefa T jest normalna z lekką tendencją do przetłuszczania. Policzki zaś mają tendencję do wysuszania się. Dlatego nie używam podkładów matujących. Zazwyczaj wybieram te rozświetlajace i nawilżające. Raczej nie używam również pudrów wykańczających-matujących. Robię to tylko latem podczas upałów, albo gdy makijaż musi przetrwać wiele godzin np całą noc na imprezie. Wiadomo, że taki nałożony puder świetnie utrwala. Niestety u mnie ma tendencję do podkreślenia suchych skórek i sprawia, że moja twarz wygląda bardzo sucho a przy tym staro. Ale znalazłam na to sposób. A mianowicie po wykonaniu makijażu spryskuję twarz delikatną mgiełką wody. Obecnie używam dwóch produktów: wody termalnej Avene lub wody tonizujacej Ziaja Liście Zielonej Oliwki. Oba produkty scalają makijaż i zdejmują jego pudrowość. Przy tym delikatnie nawilżają moją cerę. Ten trik świetnie się również sprawdza przy stosowaniu moich ulubionych podkładów mineralnych.
2. Róż do policzków jako cień do oczu.
Są czasem takie dni, podczas których bardzo się spieszę do pracy i nie mam czasu na wymyślny makijaż oczu. Oczywiście w większości przypadków tuszuje tylko rzęsy i wychodzę. Ale jeśli chcę mieć coś na powiekach, a w dodatku moja noc nie była zbyt dobra to wówczas posiłkuję się różem. Jest to szybkie rozwiązanie, a poza tym mamy pewność że kolor będzie pasował do reszty makijażu. Poza tym taki zabieg u mnie powoduje maksymalne odświeżenie i odmłodzenie spojrzenia. W tej roli świetnie sprawdzają się róże : Bourjois Rose de Jaspe, czy Rose z Annabelle Minerals. Świetnie wygląda również róż w kremie 05 z Maybelline.
3. Wazelina przedłuża trwałość perfum.
Przy tym punkcie nie będę się mocno rozwodzić. Jeśli chcecie, aby perfumy otrzymały się dłużej, a zapach był bardziej intensywny to posmarujcie strategiczne miejsca zwykła, bezzapachową wazelinaą kosmetyczną. Ja nakładam niewielką ilość Vaseline w miejsca za uszami oraz na nadgarstki. Te miejsca następnie spryskuję ulubionym zapachem.
Oczywiście takich trików jest dużo więcej, ale te stosuję chyba najczęściej.
A jakie Wy stosujecie? Chętnie poczytam, bo być może jakiś nie znam.
Zapraszam, Was również do zajrzenia na blogi innych blogerek:
czwartek, 19 listopada 2015
[RECENZJA]BALNEOKOSMETYKI , Malinowy Zdrój, Biosiarczkowy Żel głęboko oczyszczający do mycia twarzy 2w1
Witajcie,
przybywam do Was dzisiaj z kolejną recenzją produktu do mycia twarzy. Produkt ten otrzymałam w pudełeczku Inspired By Charlize Mystery (KLIK). Używam go od jakiegoś czasu, zużyłam już mniej więcej połowę tego żelu dlatego pora coś więcej o nim napisać.
BALNEOKOSMETYKI MALINOWY ZDRÓJ - Biosiarczkowy Żel głęboko oczyszczający do mycia twarzy 2 w 1.
Żel oczyszczający do twarzy doskonale radzi sobie z usuwaniem makijażu twarzy.
Substancje aktywne:
Substancje aktywne:
- najsilniejsza na świecie woda siarczkowaBardzo silnie zmineralizowana woda lecznicza o wyjątkowo wysokiej zawartości bioaktywnej siarki oraz innych mikro i makroelementów takich jaki: sód, wapń, magnez, potas, chlor, brom, jod.
- ekstrakt z kory wierzby Zawiera kwas salicylowy, który złuszcza, przyspiesza odnowę naskórka i działa antybakteryjnie.
- termoaktywna borowina Biologicznie czynny rodzaj torfu. Zawarte w niej kwasy organiczne i sole nadają jej właściwości przeciwzapalne, ściągające, rozgrzewające i bakteriobójcze.
- jojob aZawarte w żelu drobinki jojoba głęboko oczyszczają i pielęgnują, zapewniając optymalne wygładzenie i nawilżenie skóry. Działa hamująco na naturalne wydzielanie sebum.
Sposób użycia: Żel rozprowadzić kolistymi ruchami na wilgotnej skórze twarzy, szyi i dekoltu, a następnie dokładnie spłukać ciepłą wodą. Stosować rano i wieczorem.
Bez dodatku mydła – zawiera wyłącznie delikatne roślinne środki myjące.
Niezwykle łagodny dla skóry i przyjemny w użyciu.
Nie wysusza skóry i nie powoduje uczucia ściągnięcia.
Przywraca naturalne pH.
Produkt przyjazny dla skóry, zawiera naturalny olejek grejpfrutowy.
Nie zawiera barwników.
Testowany na skórze tłustej i mieszanej, ze skłonnością do trądziku.
Pojemność: 200ml.
INCI: Aqua(Water), Acrylates Copolymer, Sodium Laureth Sulface, Cocamidopropyl Betaine, Propylene Glycol, Peat Extract, Saponaria Officinalis (Soapworth) Extract, Sulphide-Sulphide Hydrogen Salty Mineral Water, Salix Alba (Willow) Bark Extract, Sodium Cocoyl Apple Amino Acids, Simmondsia Chinensis (Jojoba) Butter, Hydrogenated Jojoba Oil, Citrus Grandis (Grapefruit) Peel Oil, Sodium Chloride, Sodium Hydroxide, Panthenol, Limonene, 2-Brobo-2-Hitropropane- 1,3-Diol, Methylchloroisothiazolinone, Methylosothiazolinone, Disodium EDTA.
Produkt dostajemy w białej butelce zamykanej na klik. Butelka ma dosyć sporą pojemność , bo 200ml i naprawdę niewielka ilość produktu starcza na umycie całej buzi. Pierwsze co zwróciło moją uwagę to zapach tego kosmetyku. Jest on bardzo przyjemny, ja bym go porównała do słodkiego likieru pomarańczowego. W żelu znajdziemy delikatne drobinki, które oczyszczają skórę, ale jej nie peelingują gdyż nie są one ostre. Żel dobrze współpracuje z moją szczoteczką soniczną Foreo Luna(KLIK) . Niestety nie zgodzę się z producentem, gdyż nadaje się do zmywania makijażu. Zawiera w sobie SLS i na pewno nie zmywałabym nim oczu. Dlatego makijaż rozpuszczam swoim Balsamem do oczyszczania twarzy(KLIK), masuję kilka minut , a następnie tę warstewkę oczyszczam żelem. Używam go również rano do odświeżenia buzi. Nie wiem czemu, ale Balneokosmetyki kojarzyły mi się z kosmetykami naturalnymi, a ten produkt taki nie jest. Mimo codziennego używania produktu do cery tłustej , trądzikowej (której nie posiadam) nie powoduje przesuszenia mojej twarzy oraz dobrze radzi sobie z jej oczyszczaniem.
Podsumowując jest to bardzo dobry żel. Nie zauważyłam jednak, aby jakoś zdecydowanie poprawił stan mojej skóry. Jednak na plus jest również to, że jej nie pogorszył. Zdecydowanie bardziej moja cera lubi produkty, które mają krótszy i bardziej delikatny skład. Dlatego po jego skończeniu raczej wrócę do żelu z Sylveco - Tymiankowy (KLIK) już miałam więc skuszę się chyba teraz na Rumiankowy.
A może Wy mi polecicie swój ulubiony , naturalny żel do twarzy?
wtorek, 17 listopada 2015
[TAG] KOCHAM JESIEŃ! ZALEW ZEGRZYŃSKI. DUŻO ZDJĘĆ.
Witajcie,
dzisiaj przychodzę z pierwszym na moim blogu TAG-iem. W czasach szkolnych moją ulubioną porą roku było oczywiście lato. Bo wakacje, bo ciepło, bo można gdzieś wyjechać. Jednak w miarę upływu czasu moje preferencje bardzo się zmieniły (czyżby starość? ) Zaczęły mnie męczyć upały oraz tłumy na plażach. Zaczęłam również dostrzegać piękno polskiej, złotej jesieni. Te wszystkie kolory, owoce, zapachy. Coś cudownego.
Co prawda od jakiegoś czasu jesień daje nam się we znaki deszczem i przymrozkami, ale w październiku było naprawdę ładnie.
Odpowiadając na poniższe pytania przemycę Wam kilka zdjęć z Zalewu Zegrzyńskiego.
Taką własnie jesień kocham.
1. Ulubiony produkt do ust
Jesienią podczas wiatru i zimna nie wyobrażam sobie wyjść bez ochrony na ustach. Moim must have jest masełko NIVEA LIP BUTTER. Mam kilka sztuk poupychanych po kieszeniach i torebkach. Jeśli chodzi o kolor na ustach to jest to przybrudzony , matowy róż. Ostatnio bardzo maltretuję kredkę GOLDEN ROSE MATTE LIP CRAYON w odcieniu 10.
2. Ulubiony lakier do paznokci.
Po szaleństwach z letnimi, neonowymi kolorami i miętą wracam do swojej ukochanej czerwieni. A jesienią wręcz do jej winnego odcienia. Ostatnio nie mogę się oderwać od lakieru CELIA ON TOP nr 12 o którym pisałam TUTAJ.
3.Ulubiony Zapach?
Tak jak wiosną i latem lubię zapachy świeże, wodne tak na jesień i zimę wracam do tych cięższych. Obecnie na wieczorne wyjścia do łask wrócił JIMMY CHOO, ale na co dzień używam czegoś lżejszego, czyli AVON LITTLE PINK DRESS. To lekka, kwiatowa woda, która mnie totalnie zauroczyła.
4. Ulubiony gadżet ?
Zdecydowanie ciepły szalik lub komin i rękawiczki. Zimne ręce i stopy to mój odwieczny problem. Jestem zmarźluchem.
5. Ulubiona świeczka?
Nie jestem jakimś świeczkowym zapaleńcem. Świeczki, które stoją u mnie na półkach są raczej dla ozdoby. Za to bardzo lubię kominki zapachowe. Mój gliniany kominek dostałam jeszcze w gimnazjum od przyjaciółki na Mikołajki. Ma już więc z 13 lat!!! kiedyś wlewałam do niego olejki, a ostatnio zakochałam się w woskach. Cały czas szukam fajnych zapachów. Jak na razie moimi ulubionymi bez względu na porę roku są woski Clean Cotton i Baby Powder od Yankee Candle.
6. Co najbardziej lubisz pić jesienią?
Jesienią wracam do czarnej herbaty Earl Grey z cytryną. Jeśli jestem na powietrzu i przemarzłam to lubię rozgrzać się grzanym winem z przyprawami i pomarańczą ;)
7. Co najbardziej lubisz robić w jesienne wieczory?
Długie jesienne wieczory to najczęściej :
ja+gorąca herbata+kocyk+książka.
Zestaw idealny :)
8.Ulubiona książka?
Zdecydowanie Wichrowe Wzgórza, często do niej wracam. Jednak na chwilę obecną czytam Przesunąć horyzont Martyny Wojciechowskiej. Świetna książka o dążeniu do wyznaczonego, trudnego celu. Serdecznie polecam.
9.Ulubiony film?
Również Wichrowe Wzgórza z Juliette Binoche i Ralphem Finnes.
10. Za co kochasz jesień?
Za te wszystkie kolory, za liście w parku i za kasztany. Od roku jest to dla mnie tym przyjemniejsza pora roku, gdyż właśnie w październiku brałam ślub...i było 24 stopnie ciepła! :) Taką jesień kocham : słoneczną i kolorową :)
A Wy jaką porę roku lubicie najbardziej?
niedziela, 15 listopada 2015
[RECENZJA] Celia Lakier Winylowy ON TOP nr 12
Witajcie,
przyznaję, że jestem ogromną fanką czerwonych paznokci. Co prawda lubię eksperymentować z innymi kolorami (latem głównie z miętą ;) - KLIK ), ale zawsze wracam z podkulonym ogonem do klasycznej czerwieni. Ten kolor lubię również w ubiorze , czy dodatkach. Był to przewodni kolor podczas mojego ślubu - KLIK . Czerwone paznokcie są moim zdaniem eleganckie , klasyczne i wyglądają bardzo seksownie. To własnie lakierów w tym kolorze mam najwięcej.
Dzisiaj pokażę Wam lakier, który dostałam w sumie niedawno od mojej siostry, ale już zdążył zawładnąć moim sercem.
Celia Lakier Winylowy ON TOP Emalia do paznokci
Winylowy lakier do paznokci COLOR ON TOP. Zawiera polimery winylowe, które wzmacniają i chronią płytkę paznokcia, zapewniając jednocześnie długotrwały efekt. Szeroki pędzelek umożliwia łatwą i szybką aplikację, jest elastyczny i dostosowuje się do kształtu paznokcia, dzięki czemu na powierzchni nie pozostawia smug. Szeroka gama kolorystyczna pozwala każdej pani odnaleźć coś dla siebie!
Pojemność 10ml.
Pojemność 10ml.
Produkt znajduje się w dosyć dużej, bo aż 10 ml buteleczce. Ma bardzo wygodny, szeroki pędzelek którym łatwo pokryć całą płytkę. Konsystencja lakieru jest dosyć rzadka, ale nie rozlewa się. Krycie jest dobre już przy pierwszej warstwie, ja jednak dla pogłębienia koloru dodaję jeszcze jedną. Kolor 12, który posiadam to głęboka, winna czerwień lekko wpadająca w bordo. Kolor ten świetnie wpisuje się w klimat jesienny i wygląda niezwykle elegancko. Jest on również na tyle nienachalny, że będzie pasował do każdej stylizacji. Kolor jest kremowy i nie zawiera w sobie żadnych drobinek. Lakier ma ładny połysk - na powyższych zdjęciach jest on solo, bez top coatu.
Co do trwałości to u mnie wszystkie lakiery ( no może z wyjątkiem tych najtańszych "no name") trzymają się bardzo dobrze. Jeśli nie wykonuję żadnych ekstremalnych prac porządkowych typu szorowanie wanny, czy przesadzanie kwiatów to lakier wytrzymuje ok.5 dni. Po tym czasie lekko ścierają się końcówki.
Jak Wam się podoba ten kolor?
sobota, 14 listopada 2015
[RECENZJA] Vita Liberata pHenomenal Samoopalająca pianka
Witajcie,
jesienna słota rozgościła się chyba u nas na dobre. Bardzo lubię jesień ( nawet planuję umieścić TAG Kocham Jesień) , ale na pewno nie taką jesień jaką mamy obecnie. Dlatego też uwielbiam wspomnieniami wracać do cieplejszych i słonecznych dni.
Bardzo lubię delikatną, letnią opaleniznę. Sprawia, że ciało wygląda lepiej, zdrowiej a także szczuplej. Jednak nie lubię procederu, który do tej opalenizny najszybciej prowadzi czyli OPALANIA. Nie cierpię leżeć plackiem na plaży. I nawet jeśli np. czytam książkę to najczęściej robię to w cieniu . Mimo, że co roku wiele czasu spędzam na łódce nad zalewem i od kilku lat wyjeżdżam na urlop do ciepłych krajów to nigdy nie jestem jakoś szczególnie opalona. Oczywiście stosuję dosyć wysokie filtry SPF - 30 na ciało i 50 na twarz. Nie opalam się również ze względu na dużą ilość pieprzyków. Destrukcyjne działanie słońca na naszą skórę jest już znane od dłuższego czasu i bardzo się cieszę, że coraz mniej widać na ulicach, plażach osób naprawdę mocno opalonych. Cieszę się, że moda na solaria ( byłam raz 10 lat temu przed studniówką i już więcej nie wróciłam ) powoli mija.
Dlatego też bardzo mnie cieszy fakt, że możemy uzyskać ładną opaleniznę także w zdrowy sposób, a mianowicie za pomocą samoopalaczy i balsamów opalających.
Jakiś czas temu miałam okazję zapoznać się z pianką samoopalającą Vita Liberata.
Vita Liberata pHenomenal Samoopalająca pianka - Dzięki wysoko zaawansowanej technologii pHenO2, pianka pHenomenal Dark otula cerę długotrwałą, sexy opalenizną. Pianka gwarantuje lekką i pełną powietrza aplikację; błyskawicznie schnie. Ekstrakty morskie i roślinne odżywiają skórę i pokrywają naturalną opalenizną. Niezwykle proste użycie pH skóry ma wpływ na trwałość opalenizny.
W zestawie z pianką otrzymalam również wygodną rękawicę do aplikacji produktu:
Vita Liberata Tanning Mitt Rękawica do aplikacji produktów do opalania
Pianka bardzo łatwa w aplikacji! Nie nawilżać przed zastosowaniem produktu opalającego. Stosuj specjalną myjkę lub lateksowe rękawiczki, aby chronić wnętrze dłoni. Aplikuj na skórę okrągłymi ruchami. Aby uzyskać optymalną trwałość, spłucz skórę po 3 do 24 godzin po pierwszej aplikacji i nałóż ponownie produkt brązujący. Wystarczą maksymalnie 3 aplikacje na 2-3 tygodnie.
Posiadam piankę w kolorze Medium. Pierwsze , co zauważyłam podczas aplikacji produktu było to iż pianka bardzo dobrze rozprowadza się za pomocą dołączonej rękawicy. Poza tym od razu daje kolor na ciele , co sprawia, że widzimy miejsca , które nie zostały jeszcze posmarowane. Taki sposób aplikacji sprawia, że nie zrobimy sobie nieestetycznych smug, czego zawsze obawiam się przy stosowaniu samoopalaczy. Rękawica chroni również nasze dłonie przed pobrudzeniem. Po pierwszej aplikacji bałam się, że będzie ona nieestetycznie wyglądać, ale resztki pianki bardzo łatwo wyprać wodą z mydłem. Po kilku użyciach wygląda ona bardzo dobrze. Aplikacja przebiega bardzo szybko i sprawnie. Kolejnym plusem jest to, że pianka momentalnie wysycha i praktycznie od razu można się ubrać. Ważne jest też również to, że preparat jest pozbawiony charakterystycznego zapachu spalenizny. Moją pierwszą aplikację przeprowadziłam wieczorem i poszłam spać.
Szczerze mówiąc rano trochę się przeraziłam kolorem, który zobaczyłam. Byłam mocno opalona i niestety pomarańczowa. Cale szczęście przerażenie minęło wraz z wejściem pod prysznic. Cała mocno pomarańczowa warstwa została spłukana i na skórze pozostała tylko lekka złota opalenizna. Tak jak rekomenduje producent powtórzyłam aplikację produktu przez trzy dni na wieczór. Za każdym razem opalenizna delikatnie się pogłębiała i na trzeci dzień osiągnęła dosyć głęboki złoty kolor. Jest on bardzo naturalny i nieprzesadzony. Zgodnie z obietnicami opalenizna utrzymuje się u mnie od dwóch tygodni. Co ważne podczas codziennego prysznicu nie widzę , aby kolor się zmywał. Pianka w zestawie z rękawicą to dosyć duży wydatek, ale biorąc pod uwagę, że możemy ją stosować raz na 2-3 tygodnie staje się produktem bardzo wydajnym i przede wszystkim wygodnym.
Pamiętajcie tylko , aby przed aplikacją wykonać bardzo dokładny peeling całego ciała z największym naciskiem na przesuszające się partie takie jak łokcie czy kolana. Niewskazane jest również wcześniejsze nawilżanie skóry. Produkt dopóki nie wniknie w skórę jest nieodporny na wodę i może po prostu spłynąć.
Ja jako miłośniczka ( bo zawsze mam jakiś samoopalacz na półce) tego typu produktów jak najbardziej Wam go polecam. To naprawdę bardzo przyjemny i łatwy w obsłudze produkt i nawet osoby które wcześniej nie używały samoopalacza nie narobią sobie nim krzywdy w postaci smug.
Jeśli więc macie trochę wolnych środków, aby ocieplić sobie karnację to możecie go zakupić w drogeriach SEPHORA
Post powstał przy współpracy z firmą Vita Liberata. Nie miało to jednak wpływu na moją opinię o produkcie.
Zachęcam do polubienia mojej strony na Facebooku
Zachęcam do polubienia mojej strony na Facebooku