Hej!
Rzadko pojawiają się u mnie na blogu recenzje kosmetyków kolorowych. A jeśli już to najczęściej są to produkty do ust. Dlatego postanowiłam zebrać kosmetyki, które skończyłam i napisać ich recenzje w jednym poście. Zapraszam Was więc dzisiaj na lipcowe denko w którym znajdziecie tylko kosmetyki do makijażu :)
Pixie Amazon Gold Antique Beige - wiecie, że kocham podkłady mineralne i w tym przypadku nie było inaczej. Dostałam odsypkę tego podkładu od koleżanki. Starczyła mi ona na kilka użyć. Podkład był w kolorze idealnym do mojej karnacji. Świetnie stapiał się ze skórą, nie tworzył na niej suchej skorupy. Twarz przez długie godziny wyglądała bardzo naturalnie i świeżo, lekko. Nie zauważyłam także, aby podkład się warzył, czy ciastkował. To naprawdę bardzo dobry produkt i na pewno kiedyś po niego sięgnę :)
Kiko Milano puder w kompakcie - kupiłam ten puder, bo potrzebowałam czegoś z lusterkiem do torebki. Przyznam się, że zauroczyło mnie jego piękne, złote opakowanie - była to kolekcja limitowana bodajże z poprzednich wakacji. Puder nadawał koloru, można nim było zbudować dodatkowe krycie na podkładzie, ale odcień light mimo, że najjaśniejszy na pewno nie przypadłby do gustu osobom bladym. To raczej taki lekko opalony kolor. Czasem używałam go solo i też był ok. Nie dawał od mocnego matu, raczej takie satynowe wykończenie co mi osobiście bardzo pasowało. Minusem jest to, że jest na bazie talku, co nie każdej skórze będzie służyło.
Blend It - to już chyba moja trzecia gąbeczka tej marki. Bardzo je lubię i regularnie wracam. Nie wyobrażam już sobie nakładać podkładu w inny sposób. Gąbka jest mięciutka, zbiera nadmiar podkładu dzięki czemu na twarzy zostaje tylko cienka warstwa. Poza tym, gdy chcę osiągnąć bardzo naturalny i świeży look i nie pudruję twarzy to nakładam nią także kremowy róż oraz rozświetlacz.
Bielenda pearl base - jestem zdziwiona dużą ilością pozytywnych opinii na temat tego produktu. Dla mnie to taki trochę zbędny kosmetyk, gdyż kompletnie nie robił nic. No może poza tym, że różowe kuleczki zatopione w żelu bardzo ładnie wyglądały na toaletce. Nie zauważyłam, aby produkt szczególnie nawilżał, ani rozświetlał moją cerę. Zdecydowanie bardziej wolę bazę rozświetlającą z Golden Rose.
Catrice Liquid Camuflage 020 - również kultowy już korektor, który swego czasu znikał z półek jak świeże bułeczki. Bardzo go lubię, gdyż dobrze sprawdza się pod oczami oraz jako baza pod cienie. Nie zauważyłam, aby przesuszał moją skórę. Przypudrowany trzyma się na niej cały dzień. Trzeba tylko pamiętać o tym, aby nakładać go cienką warstwą. Minusem dla niektórych może być jego intensywny, perfumeryjny zapach.
Max Factor 2000 calorie curl addict - maskary z tej serii były kiedyś moimi ulubionymi. Jednak wersja podkręcająca nie skradła jakoś mojego serca. Miała bardzo dużą szczotę, którą trudno się było nie umazać. Poza tym nie zauważyłam, aby jakoś szczególnie podkręcała rzęsy. Natomiast na pewno były one fajnie pogrubione. Wrócę raczej do wersji klasycznej.
Bell Hypoallergenic Brow Modeller Gel - większego bubla dawno nie spotkałam, wywalam dosłownie po kilku użyciach. Przede wszystkim ogromna szczota, nie wiem jak można tym przejechać po brwiach? Moje nie są jakieś bardzo cienkie i skąpe, a mimo to za każdym razem byłam strasznie ubrudzona tym żelem wokół brwi. Poza tym wcale ich nie utrwalał. Mam wrażenie, że bardziej brudził skórę niż farbował same włoski.
Smashbox Full Exposure Mascara - kupiłam ją razem z zestawem miniaturek Smashbox i powiem Wam, że to bardzo fajny tusz. Ma dosyć dużą, klasyczną szczotkę , ale jest ona wygodna w użyciu. Tusz ładnie pogrubia i wydłuża rzęsy. Być może jeszcze kiedyś się na nią skuszę w pełnej wersji.
Eveline Celebrieties Eyeliner - i tutaj mam ogromny problem ponieważ wersja Chocolate Brown to mój zdecydowany ulubieniec. Eyeliner ma wygodny pędzelek, świetną konsystencję i bardzo łatwo robi się nim kreskę. Poza tym jest bardzo trwały i nie kruszy się przez cały dzień. Niestety wersja fioletowa to totalne jego przeciwieństwo. Była bardzo gęsta, nie dało się zrobić cienkiej kreski. Szybko też się kruszyła. Nie wiem, czy to wina koloru, może trafiłam na otwarty egzemplarz.
Bell BB 3D Gloss był bardzo przyjemnym błyszczykiem. Miał lekką konsystencję, nie był taki gęsty i mocno lepiący. Przez to niestety nie był jakiś mocno trwały, ale nadawał ładny kolor i błysk ustom. Rzadko używam błyszczyków, ale sięgam po nie gdy robię bardzo delikatny makijaż albo nie robię go wcale. Lub teraz latem, gdy po prostu nie mam ochoty na matową pomadkę.
Max Factor Lip Finity 125 So Glamorous to zdecydowanie moja ulubiona czerwień i moja ulubiona trwała pomadka. Została przetestowana już na niejednej imprezie, na niejednym weselu i na moich ustach jest nie do zdarcia. Jak dotąd inna pomadka w płynie jej nie dorównała. Sprawdza mi się świetnie zarówno sama pomadka jak i w połączeniu z dołączoną wazelinką (wtedy jest bardziej komfortowa w noszeniu) Mam już kolejną sztukę, oczywiście w tym samym kolorze. Miałam również brudny róż 055 Sweet i również była świetna (ale gdzieś ją zgubiłam :( )
Eveline czerwony błyszczyk - nie mam pojęcia jak się nazywał, bo wszystko się z niego pościerało. Miał bardzo delikatny, czerwony kolor z milionem odbijających światło mikroskopijnych drobinek. Dodatkowo był mentolowy przez co delikatnie chłodził usta. To raczej też taki rzadki i nielepiący się kosmetyk.
Sally Hansen Nailgrowth Miracle czyli polecana często złota odżywka. Nie zauważyłam, aby jakoś spektakularnie zadziałała na kondycję moich paznokci natomiast dobrze sprawdzała się w roli bazy pod kolorowe lakiery. Duży plus, że nie zgęstniała jakoś bardzo szybko, zużyłam ją niemalże do końca.
Pozdrawiam
Emi
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Bardzo dziękuję za odwiedzenie mojego bloga i wyrażenie swojego zdania :) Jeśli Ci się u mnie spodobało, dodaj bloga do obserwowanych i daj mi znać w komentarzu- z przyjemnością odwdzięczę się tym samym.
Zostawiając komentarz zgadzasz się z Polityką Prywatności.
Do zobaczenia !